wtorek, 16 października 2007

Ona/Amritsar

Kolejny dzień w Indiach przyniósł mi:

  • brak elektryczności
  • ogromny deszcz wlewający się pod drzwiami na balkon do mojego pokoju
  • pomalowaną henną dłoń
  • znalezienie taniego lotu do Polski
  • umiejętne zastosowanie czołówek
  • odebranie stroju typowego dla stanu Punjab czyli stanu, w którym mieszkam

Chyba tyle :)

Generalnie jest pięknie, moje nauczycielskie osiągnięcia zostały poszerzone o lekkie porady psychologiczne dla ucznia geja, więc rozwijam się tu wielowymiarowo. Ale… Trzeba tu opisać Amritsar, wycieczkę i indyjskie realia. Bo ja wciąż muszę sobie uświadamiać, że Wy nie widzicie tego co ja i, przede wszystkim, nie czujecie tego co ja (zapachy indyjskie są bardzo intensywne, niekoniecznie miłe, ale pachnie tu wszystko). Każde miejsce ma swój własny, niepowtarzalny zapach, nie można tego opisać, nie można tego przywieźć i pokazać… musicie uwierzyć na słowo.

Amritsar… generalnie wszyscy wyruszyli w piątek. Wszyscy oprócz mnie, Marcina i Fieke. Ja chciałam kupić materiał na Punjabi strój, więc spędziliśmy we 3 cały piątek na markecie, kupiłam materiał na ubranie, bluzkę, sandałki, bransoletki, spódnicę. Puściłam strasznie dużo pieniążków… ale wszystko jest tak piękne!!! Do Amritasaru wyruszyliśmy więc w sobotę autobusem o 6.30 rano. Złapanie rikszy o 6 rano to wielki przypadek, nam się udało po przejściu na piechotę 1,5 sektoru. Potem okazało się, że autobus odjeżdża z 2 dworca autobusowego, więc jeździliśmy tutejszym autobusem miejskim. No i wyruszyliśmy o 6.30. Autobus w Indiach posiada najgłośniejszy klakson, z 1 strony 3 siedzenia, z 2 – 2 i mnóstwo stojących miejsc, nie mówiąc o dachu. Wpada w każdą dziurę, pędzi 130 gdy tylko ma taką możliwość i zatrzymuje się zawsze przy znajomym barze na czaj – herbatę z mlekiem i cukrem, i pudrem. Trąbi cały czas oczywiście, ludzie wsiadają i wysiadają w biegu.

Brak komentarzy: