Do Rishikeshu wybraliśmy się na niecałe 2 dni niestety tylko. Już do końca nie pamiętam, o której opuszczaliśmy Chandigrah... wydaje mi się, że kolo 24 autobusem do Haridwaru. Spanie w autobusie indyjskim wymaga żelaznego żołądka i braku jakichkolwiek problemów z podróżowaniem. Tym razem było dobrze, a ja odkryłam w sobie niesamowitą umiejętność spania w takim autobusie!!!! :) Do Haridwaru dojechaliśmy kolo 6 rano. Podróżowanie w Indiach jst kochane... Nigdy nie wiesz o której odjedziesz, kiedy będzie postój (kierowca zatrzymuje się koło drogowego baru, gdy ma ochotę na czaj - herbatkę z mlekiem, a odjeżdża jak ją wypije -> wynika stąd, że nigdy nie wiesz kiedy będzie postój i ile będzie trwał ;) ). W Haridwarze od razu znaleźliśmy autobus do Rishikeshu:) co było niesamowite! W czasie około 40 minutowej podróży z Haridaru do Rishikeshu mieliśmy okazję oglądać wschód Słońca nad Gangesem, a potem niesamowity spokój jeszcze uśpionego miasta leżącego po obu stronach Świętej rzeki. W Rishikeshu przejście z 1 strony miasta na 2 jest możliwe jedynie po dwóch mostach przerzuconych nad Gangesem i szerokich na tyle, aby 2 osoby mogly przejść obok siebie. Oczywiście po mostach tych jeżdżą motory i skutery, wszyscy trąbią, robią się zatory, toczą się wózki z transportem, jednym słowem Indie! Nam po przyjeździe do Rishikeshu o 7 rano dane bylo zobaczyć spokój uśpionego miasta, brak korków na moście i tysiące krów. Rishikesh to miasto tysiąca krów, są wszędzie na moście, pod mostem, na ulicy, na chodniku, w Gangesie, w lesie, przy motorze, wszędzie. Tak samo jak krowie kupy są wszędzie. Czytaj: WSZĘDZIE!
Dzień przed nami do Rishikeshu pojechali Fieke z Martinem i Trixie z Moniką. Wiedzieliśmy, że śpią w Green Hotelu więc udaliśmy się tam :) i przyłapaliśmy ich na jedzeniu śniadania złożonego z przepysznych naleśników z nutellą i bananami (alternatywnie plus miód do tego :), a więc od razu dołączyliśmy. Okazało się, że plany na dziś to RAFTING po Gangesie! W międzyczasie Monica przyprowadziła Ido, pochodzącego z Izraela, którego poznała dzień wcześniej, który dołączył do nas w Raftingu naszym :). I poszliśmy... mijając setki krów i kup, 2 mosty nad Gangesem, targ z bransoletkami za 2 rupie i ubraniami za 350 rupii, szukając biura organizującego rafting polecanego przez Lonely Planet (świetne przewodniki). Nie mogąc go znależć, weszliśmy do pierwszego lepszego i zorganizowali nam spływ za bardzo okazyjną cenę! Pojechaliśmy więc 18 km od Rishikeshu, chłopaki napompowali ponton, każdy dostał wiosełko, kask i kapok i po krótkiej instrukcji komend i jak ratować kogoś, kto wypadł, popłynęliśmy :). Na początku było nudno i wolno, nasz przewodnik zapytał więc kto chce popływać, czyli wyskoczyć z pontonu (a jako, że wcześniej ustaliliśmy, że ja mogę, bo mysleliśmy, że ratowanie trzeba przećwiczyć no i ja byłam ochotnikiem), no więc jak wszyscy się domyślacie właśnie, Dorotka wskoczyła do Gangesu i pływała sobie dzielnie :). Potem mieliśmy kilka kawałków fajnej zabawy z szybką, spienioną wodą i wielkimi falami zalewającymi nasz ponton, potem znów było nudno i wolno, więc pływaliśmy w Gangesie już wszyscy :) i jedliśmy ciastka :). Aż dopłyneliśmy do około 5 metrowej skałki z której można było skakać wprost do Gangesu :) jak się zapewne wszyscy znów domyślacie, byłam pierwszą która tam dotarła i pierwszą która skoczyła z naszego spływu. Potem Marcn mi to opisał jak to wyglądało z boku - No i stoją tam sobie ludzie na tej skalce co sie zastanawiają skoczyć, nie skoczyć? I tam wparowuje nagle taka Dorotka i bez zastanowienia hop! I już na dole w Gangesie! Cały spływ zajął nam z 3 godziny, zdjęcia robił Ido, który jako jedyny wziął ze sobą kamerę, ma dosłać na maila. Potem poszliśmy na pyszny obiadek do restauracji, gdzie jadłam wspaniałą lasagne ze szpinakiem! :) Potem poszliśmy na maly shopping i oglądanie skromnej, akurat tego dnia, ceremonii nad Gangesem. I do hotelu na kolację i spanie. Następnego dnia mieliśmy iść na yogę o 8 rano,że wstałam po 10, więc jedyne co mi pozostało to zjedzenie śniadania (pysznych naleśników!), spakowanie się i zobaczenie dwóch Świątyń (w których tak naprawdę prawie nic nie było...), kupienie paru prezentów, pożegnanie z Fieke, Martinem i Ido, i wyruszenie na poszukiwanie rikszy mogącej dowieżć nas na dworzec, co zajęło prawie godzinę. Ale się udało! Potem od razu znaleźliśmu autobus do Haridwaru, a tam po zakupie jedzenia, znaleźliśmy od razu autobus do Chandigarh :) Jednym słowem cudownie :) Wyjchaliśmy po 18, w Chandigarh byliśmy koło 2 w nocy, ale i tak było cudownie :)))
czwartek, 8 listopada 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz