W czasie podróży do Manali mieliśmy troszkę więcej czasu, bo całe 3 dni :). Wyruszyliśmy o 22.30 z Chandigarh sleeperem, czyli autobusem, w którym są miejsca do spania. Do Manali jedzie się ponad 10 godzin, a ja w ogóle w tym sleeperze nie mogłam spać. Nie dość, że 2 razy droższy, to ja 2 razy bardziej się męczę. Dojechaliśmy kolo 10 i koło dworca w Manali spotkał nas Gupta, który zachęcał nas do nocowania u niego w hotelu -> Tourist Hotel wzięlismy dane i mówimy, że dziś śpimy w górach, a on, że zimno, a my że i tak śpimy :). Po drodze zahaczyliśmy o śniadanko i roti na drogę i poszliśmy. Ja niemalże od razu zaczęłam odczuwać skutki niespania i niewielkiej aktywności fizycznej w ostatnim czasie. Ale szliśmy coraz wyżej, coraz dalej, coraz piękniej, coraz bardziej męcząco. Mijaliśmy po drodze panie noszące na plecach wielkie kosze wypełnione ściółką, lub patykami, klika psów, trzy polanki pełne kozich i baranich kup, a widok był coraz piękniejszy. Widać to na początkowych zdjęciach :). Do szczytu bylo coraz bliżej, a ja byłam coraz bardziej zmęczona. Pod samym szczytem ogrom zmęczenia wziął górę i zeszliśmy kawałek, żeby postawić namiot. Takim oto sposobem weszliśmy na jakieś 3,5 tysiąca metrów, a spaliśmy na 3 tysiącach około. Postawienie namiotu okazało się zadaniem niemalże ponad nasze siły, ale w tym wypadku broń Boże, nie ze względu na zmęczenie. Po prostu ten namiot jest jakiś kosmiczny!!!!!! I pomimo wszelkich prób, i tak był krzywy i lewy taki... ale daliśmy sobie spokój z poprawkami, po prostu poszliśmy spać. Tak koło 18 poszliśmy spać i obudziliśmy się koło 22, żeby zdjąć soczewki, zjeść roti i poszliśmy spać dalej. Tylko, że ja nie mogłam spać w ogóle, przewracałam się, zasypiałam na 5 minut, mialam z tysiąc krótkich snów... Masakra. No i było zimno. Bardzo zimno. Bardzo, bardzo zimno.
Wstaliśmy koło 7-8 i szybko złożyliśmy namiot i po szybkim śniadaniu spakowaliśmy się i poszliśmy na dół, w międzyczasie rezerwując przez telefon miejsce w hotelu na dzisiejszą noc. Schodzenie poszło nam całkiem gładko i szybko, i po półtorej godziny poszukiwaliśmy hotelu. Znaleźliśmy nawet piekarnię i jadłam pysznego rogalika z nutellą!!!! Tourist Hotel jest przytulny, właściciele mili, tylko strasznie trudno go znaleźć. W końcu się udało. Wzięliśmy pokój, potem lunch z dwójką francuzów, meksykanką i włoszką, a potem cieply prysznic :). A potem poszliśmy zwiedzać Manali, byliśmy w świątyni, pod którą można ujeżdżać jaka i kręcić się na karuzeli za jedyne 10 rupii :), potem pojechaliśmy do Vashishtu, który zwany jest miejscem hipisów, ale, jeżeli mam być szczera, żadnego hipisa nie widziałam, tylko chłopców grających w krykieta na ulicy (wszędzie w niego grają, na ulicy, na boisku, pod górkę, z górki, wszędzie!). Zjechaliśmy więc spowrotem do Manali, kupiliśmy bilety na następny dzień na sleepera spowrotem do Chandigarh i poszliśmy na obiadek. Po drodze dowiadywaliśmy się też ile kosztuje wycieczka na Rothang Pass położone na 3978 m n.p.m. Po powrocie napisalismy liścik do naszych multikulturalnych kolegów czy chcą jechać z nami, oglądaliśmy Filadelfię i spaliśmy. Po ulicach Manali kręci się niewarygodna liczba osiołków, które są takie słodkie!
W poniedziałek wstaliśmy przed 8, wzięliśmy taksówkę na Rothang Pass i pojechaliśmy, coraz wyżej, coraz dalej... widoki są tam niezapomniane!!! Niesamowite!!!! Wszystko widać na picasie na zdjęciach :) W końcu dojechaliśmy po prawie 3 godzinach na miejsce :) Na początku nie wiedzieliśmy czy to już i kierowca nam powiedział tak, tak :) Ja czytałam, że można tam wejść na ponad 4 tysiące, więc kierowca podwiózł nasz kawałek i zaczął się trekking mały. Po drodze spotkaliśmy wielu ludzi ofiarujących podjeżdżanie na kucyku - no bo po co męczyć się te 200 metrów? Kawę z termosu także oferowano. Zrobiliśmy sobie masę zdjęć z różnymi ludźmi i weszliśmy ostatecznie na jakieś 4500 m n.p.m. Mogliśmy iść wyżej na ponad 5 tysięcy, tylko, że czasu zabrakło :( Schodząc oglądaliśmy ucieczkę kucyka, który nie chciał wozić ludzi i zaszliśmy do Świątyni. Potem 3 godziny w dół krętą drogą, gdzie asfaltu wystarcza na 1 samochód jedynie, więc żeby się wyminąć każdy musi trochę z niego zjechać, lub asfaltu w ogóle nie ma. Mijaliśmy też ludzi, którzy ręcznie układają asfalt - gotują beczki z asfaltem , potem go wylewają , a potem łopatami noszą we właściwe miejsca. Ciężko to pojąć jak jest to trujące jak się to robi przy pomocy maszyn... a ręcznie...?? Wszyscy mieli apaszki zawiązane na twarzy, ale przecież to i tak nie pomoże.... Masakra....
W Manali spotkaliśmy osiołka ze złamaną nogą w centrum, któremu chcieliśmy pomóc, ale nic nie mogliśmy zrobić oprócz nakarmienia go ciastkami, potem zjedlismy obiad, napiliśmy się pysznej cytrynowej herbaty i poszliśmy na sleeper do Chandigarh. Spaliśmy na tyle mocno, że o 6 rano w Chandigarh ktoś musiał nas obudzić waleniem w szyby, żeby obwieścić, że oto dojechaliśmy!!! Potem riksza do domu i sen.
czwartek, 8 listopada 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz