niedziela, 25 kwietnia 2010

Awaking

Nowe plany, nowe marzenia, nowe cele.
Czasami trzeba po prostu dojrzeć do pewnych rzeczy i obudzić się ze stwierdzeniem, że chcę czegoś innego.
Nie zawsze trzeba podążać za celami innych, mieć identyczne marzenia.
"Każde marzenie dane nam jest wraz z mocą potrzebną do jego spełnienia" Kinga Choszcz.
Czas wyruszyć już niedługo...

czwartek, 28 sierpnia 2008

czwartek lekko po południu

Zastanawiam się dlaczego tak trudno jest podjąć decyzje dotyczące własnego życia... Dlaczego czasami chcemy żeby ktoś zdecydował o naszym życiu, podjął za nas decyzje dotyczącego tego co sami mamy zrobić... Dlaczego? Czy wtedy możemy złożyć odpowiedzialność na barki innych a sami czuć się z niej zwolnieni (bo przecież to nie moja decyzja)? A wreszcie dlaczego tak bardzo boimy się odpowiedzialności? Odpowiedzialności za swoje słowa, czyny, decyzje i całe życie. To chyba nas charakteryzuje, brak odpowiedzialności, lęk przed decyzjami, brak pomysłu na własne życie. Lepiej jest przecież żyć nijako i narzekać każdego dnia na ludzi, na siebie, na żonę/męża, dzieci/brak dzieci, pogodę, cokolwiek. I dalej tkwić w szarości dnia.. A ja tak po prostu chcę żyć pełnią swego życia i nie żałować kolejnego dnia pełnego szarości.. Nosi mnie zawsze, każdego dnia (takie moje małe ADHD), chcę zwiedzać, poznawać, rozmawiać.. A jednak tak łatwiej się zasiedzieć... choć brzmi to kosmicznie. Tylko to uczucie powolnego umierania w środku nie pasuje do całości. Chcę wiedzieć, być odpowiedzialną za każde słowo, jeździć, rozmawiać, jeść arbuzy, tańczyć nocą, pić do rana, spacerować opustoszałymi ulicami, echh :)
No i tematycznie skoro postanowiłam:

Lección número uno Lekcja numer 1
(1)¡Hola! Cześć!
W języku hiszpańskim stawia się wykrzykniki oraz pytajniki również na początku zdania(pisane są wtedy do góry nogami).
- ¡Hola! ¿Qué tal? - Cześć! Co słychać?

- Bien. Y tú, ¿cómo estás? -(Wszystko) dobrze. A ty, jak się masz?
- Muy bien, gracias. -Bardzo dobrze, dziękuję.

Hiszpańskie y znaczy zarówno a, jak też i.
Czasownik estar - być, znajdować się (tutaj też: czuć się); odmiana patrz: gramatyka (czasownik).
¡Buenos días! Dzień dobry!
¡Buenas tardes! Dzień dobry! (popołudniu)
¡Buenas noches! Dobry wieczór! / Dobranoc!
¡Adiós! Do widzenia! / Do zobaczenia! / Żegnaj!
¡Hasta luego! Do (zobaczenia) później!
¡Hasta ahora! Do (zobaczenia) zaraz! (dosł. teraz)

¡Hasta mañana! Do jutra!
¡Hasta el lunes!
Do poniedziałku!

marzenia do spełnienia

Ameryka Południowa mi się powoli zaczyna marzyć... coraz śmielej wdziera się do świadomości perspektywa nowych miejsc, ludzi, przygód... znowu mnie gdzieś chce ponieść... od dziś uczę się hiszpańskiego :)

Tak jakoś tekstowo... - kto wie kto to śpiewa?

What you see's not what you get
With you, there's just no measurement
No way to tell what's real from what isn't there

Your eyes, they sparkled
That’s all changed into lies
That drop like acid rain
You washed away the best of me
You don't care

You know you did it
I'm gone
To find someone to live for in this world
There’s no light at the end of the tunnel tonight
Just a bridge that I gotta burn
You are wrong
If you think you can walk right through my door
That is just so you
Coming back when I've finally moved on
I'm already gone

Sometimes shattered, never open
Nothing matters when you're broken
That was me, whenever I was with you
Always ending, always over
Back and forth, up and down, like a roller coaster
I am breaking that habit today

You know you did it
I'm gone
To find someone to live for in this world
There is no light at the end of the tunnel tonight
Just a bridge that I gotta burn
You are wrong
If you think you can walk right through my door
That is just so you
Coming back when I've finally moved on
I'm already gone

There is nothing you can say
Sorry doesn't cut it, babe
Take the hit and walk away
Cause I'm gone
Doesn’t matter what you do
It’s what you did that's hurting you
All I needed was the truth
Now I'm gone

What you see's not what you get
What you see's not what you get

You know you did it
I'm gone
To find someone to live for in this world
There’s no light at the end of the tunnel tonight
Just a bridge that I gotta burn
You are wrong
If you think you can walk right through my door
That's just so you
Coming back when I've finally moved on
I'm already gone

I'm already gone
Ooh, I'm already gone
Already gone
I'm gone

Rihanna - Take a bow

How about a round of applause
A standing ovation

You look so dumb right now
Standing outside my house
Trying to apologize
You’re so ugly when you cry
Please, just cut it out

_[Chorus]_
Don’t tell me you’re sorry cuz you’re not
Baby when I know you’re only sorry you got caught
But you put on quite a show
You really had me going
But now it’s time to go
Curtain’s finally closing
That was quite a show
Very entertaining
But it’s over now
Go on and take a bow

Grab your clothes and get gone
You better hurry up before the sprinklers come on
Talkin’ about, girl, I love you, you’re the one
This just looks like the re-run
Please, what else is on

_[Chorus]_

And don’t tell me you’re sorry cuz you’re not
Baby when I know you’re only sorry you got caught
But you put on quite a show
You really had me going
But now it’s time to go
Curtain’s finally closing
That was quite a show
Very entertaining
But it’s over now
Go on and take a bow

And the award for the best liar goes to you
For making me believe that you could be
Faithful to me
lets here your speech ohh

How about a round of applause
A standing ovation

_[Chorus]_
But you put on quite a show
You really had me going
But now it’s time to go
Curtain’s finally closing
That was quite a show
Very entertaining
But it’s over now
Go on and take a bow

But it's over now

Tak jakoś do mnie przemawia :)

czwartek, 8 listopada 2007

Ona/Manali

W czasie podróży do Manali mieliśmy troszkę więcej czasu, bo całe 3 dni :). Wyruszyliśmy o 22.30 z Chandigarh sleeperem, czyli autobusem, w którym są miejsca do spania. Do Manali jedzie się ponad 10 godzin, a ja w ogóle w tym sleeperze nie mogłam spać. Nie dość, że 2 razy droższy, to ja 2 razy bardziej się męczę. Dojechaliśmy kolo 10 i koło dworca w Manali spotkał nas Gupta, który zachęcał nas do nocowania u niego w hotelu -> Tourist Hotel wzięlismy dane i mówimy, że dziś śpimy w górach, a on, że zimno, a my że i tak śpimy :). Po drodze zahaczyliśmy o śniadanko i roti na drogę i poszliśmy. Ja niemalże od razu zaczęłam odczuwać skutki niespania i niewielkiej aktywności fizycznej w ostatnim czasie. Ale szliśmy coraz wyżej, coraz dalej, coraz piękniej, coraz bardziej męcząco. Mijaliśmy po drodze panie noszące na plecach wielkie kosze wypełnione ściółką, lub patykami, klika psów, trzy polanki pełne kozich i baranich kup, a widok był coraz piękniejszy. Widać to na początkowych zdjęciach :). Do szczytu bylo coraz bliżej, a ja byłam coraz bardziej zmęczona. Pod samym szczytem ogrom zmęczenia wziął górę i zeszliśmy kawałek, żeby postawić namiot. Takim oto sposobem weszliśmy na jakieś 3,5 tysiąca metrów, a spaliśmy na 3 tysiącach około. Postawienie namiotu okazało się zadaniem niemalże ponad nasze siły, ale w tym wypadku broń Boże, nie ze względu na zmęczenie. Po prostu ten namiot jest jakiś kosmiczny!!!!!! I pomimo wszelkich prób, i tak był krzywy i lewy taki... ale daliśmy sobie spokój z poprawkami, po prostu poszliśmy spać. Tak koło 18 poszliśmy spać i obudziliśmy się koło 22, żeby zdjąć soczewki, zjeść roti i poszliśmy spać dalej. Tylko, że ja nie mogłam spać w ogóle, przewracałam się, zasypiałam na 5 minut, mialam z tysiąc krótkich snów... Masakra. No i było zimno. Bardzo zimno. Bardzo, bardzo zimno.
Wstaliśmy koło 7-8 i szybko złożyliśmy namiot i po szybkim śniadaniu spakowaliśmy się i poszliśmy na dół, w międzyczasie rezerwując przez telefon miejsce w hotelu na dzisiejszą noc. Schodzenie poszło nam całkiem gładko i szybko, i po półtorej godziny poszukiwaliśmy hotelu. Znaleźliśmy nawet piekarnię i jadłam pysznego rogalika z nutellą!!!! Tourist Hotel jest przytulny, właściciele mili, tylko strasznie trudno go znaleźć. W końcu się udało. Wzięliśmy pokój, potem lunch z dwójką francuzów, meksykanką i włoszką, a potem cieply prysznic :). A potem poszliśmy zwiedzać Manali, byliśmy w świątyni, pod którą można ujeżdżać jaka i kręcić się na karuzeli za jedyne 10 rupii :), potem pojechaliśmy do Vashishtu, który zwany jest miejscem hipisów, ale, jeżeli mam być szczera, żadnego hipisa nie widziałam, tylko chłopców grających w krykieta na ulicy (wszędzie w niego grają, na ulicy, na boisku, pod górkę, z górki, wszędzie!). Zjechaliśmy więc spowrotem do Manali, kupiliśmy bilety na następny dzień na sleepera spowrotem do Chandigarh i poszliśmy na obiadek. Po drodze dowiadywaliśmy się też ile kosztuje wycieczka na Rothang Pass położone na 3978 m n.p.m. Po powrocie napisalismy liścik do naszych multikulturalnych kolegów czy chcą jechać z nami, oglądaliśmy Filadelfię i spaliśmy. Po ulicach Manali kręci się niewarygodna liczba osiołków, które są takie słodkie!
W poniedziałek wstaliśmy przed 8, wzięliśmy taksówkę na Rothang Pass i pojechaliśmy, coraz wyżej, coraz dalej... widoki są tam niezapomniane!!! Niesamowite!!!! Wszystko widać na picasie na zdjęciach :) W końcu dojechaliśmy po prawie 3 godzinach na miejsce :) Na początku nie wiedzieliśmy czy to już i kierowca nam powiedział tak, tak :) Ja czytałam, że można tam wejść na ponad 4 tysiące, więc kierowca podwiózł nasz kawałek i zaczął się trekking mały. Po drodze spotkaliśmy wielu ludzi ofiarujących podjeżdżanie na kucyku - no bo po co męczyć się te 200 metrów? Kawę z termosu także oferowano. Zrobiliśmy sobie masę zdjęć z różnymi ludźmi i weszliśmy ostatecznie na jakieś 4500 m n.p.m. Mogliśmy iść wyżej na ponad 5 tysięcy, tylko, że czasu zabrakło :( Schodząc oglądaliśmy ucieczkę kucyka, który nie chciał wozić ludzi i zaszliśmy do Świątyni. Potem 3 godziny w dół krętą drogą, gdzie asfaltu wystarcza na 1 samochód jedynie, więc żeby się wyminąć każdy musi trochę z niego zjechać, lub asfaltu w ogóle nie ma. Mijaliśmy też ludzi, którzy ręcznie układają asfalt - gotują beczki z asfaltem , potem go wylewają , a potem łopatami noszą we właściwe miejsca. Ciężko to pojąć jak jest to trujące jak się to robi przy pomocy maszyn... a ręcznie...?? Wszyscy mieli apaszki zawiązane na twarzy, ale przecież to i tak nie pomoże.... Masakra....
W Manali spotkaliśmy osiołka ze złamaną nogą w centrum, któremu chcieliśmy pomóc, ale nic nie mogliśmy zrobić oprócz nakarmienia go ciastkami, potem zjedlismy obiad, napiliśmy się pysznej cytrynowej herbaty i poszliśmy na sleeper do Chandigarh. Spaliśmy na tyle mocno, że o 6 rano w Chandigarh ktoś musiał nas obudzić waleniem w szyby, żeby obwieścić, że oto dojechaliśmy!!! Potem riksza do domu i sen.

Ona/Rishikesh

Do Rishikeshu wybraliśmy się na niecałe 2 dni niestety tylko. Już do końca nie pamiętam, o której opuszczaliśmy Chandigrah... wydaje mi się, że kolo 24 autobusem do Haridwaru. Spanie w autobusie indyjskim wymaga żelaznego żołądka i braku jakichkolwiek problemów z podróżowaniem. Tym razem było dobrze, a ja odkryłam w sobie niesamowitą umiejętność spania w takim autobusie!!!! :) Do Haridwaru dojechaliśmy kolo 6 rano. Podróżowanie w Indiach jst kochane... Nigdy nie wiesz o której odjedziesz, kiedy będzie postój (kierowca zatrzymuje się koło drogowego baru, gdy ma ochotę na czaj - herbatkę z mlekiem, a odjeżdża jak ją wypije -> wynika stąd, że nigdy nie wiesz kiedy będzie postój i ile będzie trwał ;) ). W Haridwarze od razu znaleźliśmy autobus do Rishikeshu:) co było niesamowite! W czasie około 40 minutowej podróży z Haridaru do Rishikeshu mieliśmy okazję oglądać wschód Słońca nad Gangesem, a potem niesamowity spokój jeszcze uśpionego miasta leżącego po obu stronach Świętej rzeki. W Rishikeshu przejście z 1 strony miasta na 2 jest możliwe jedynie po dwóch mostach przerzuconych nad Gangesem i szerokich na tyle, aby 2 osoby mogly przejść obok siebie. Oczywiście po mostach tych jeżdżą motory i skutery, wszyscy trąbią, robią się zatory, toczą się wózki z transportem, jednym słowem Indie! Nam po przyjeździe do Rishikeshu o 7 rano dane bylo zobaczyć spokój uśpionego miasta, brak korków na moście i tysiące krów. Rishikesh to miasto tysiąca krów, są wszędzie na moście, pod mostem, na ulicy, na chodniku, w Gangesie, w lesie, przy motorze, wszędzie. Tak samo jak krowie kupy są wszędzie. Czytaj: WSZĘDZIE!
Dzień przed nami do Rishikeshu pojechali Fieke z Martinem i Trixie z Moniką. Wiedzieliśmy, że śpią w Green Hotelu więc udaliśmy się tam :) i przyłapaliśmy ich na jedzeniu śniadania złożonego z przepysznych naleśników z nutellą i bananami (alternatywnie plus miód do tego :), a więc od razu dołączyliśmy. Okazało się, że plany na dziś to RAFTING po Gangesie! W międzyczasie Monica przyprowadziła Ido, pochodzącego z Izraela, którego poznała dzień wcześniej, który dołączył do nas w Raftingu naszym :). I poszliśmy... mijając setki krów i kup, 2 mosty nad Gangesem, targ z bransoletkami za 2 rupie i ubraniami za 350 rupii, szukając biura organizującego rafting polecanego przez Lonely Planet (świetne przewodniki). Nie mogąc go znależć, weszliśmy do pierwszego lepszego i zorganizowali nam spływ za bardzo okazyjną cenę! Pojechaliśmy więc 18 km od Rishikeshu, chłopaki napompowali ponton, każdy dostał wiosełko, kask i kapok i po krótkiej instrukcji komend i jak ratować kogoś, kto wypadł, popłynęliśmy :). Na początku było nudno i wolno, nasz przewodnik zapytał więc kto chce popływać, czyli wyskoczyć z pontonu (a jako, że wcześniej ustaliliśmy, że ja mogę, bo mysleliśmy, że ratowanie trzeba przećwiczyć no i ja byłam ochotnikiem), no więc jak wszyscy się domyślacie właśnie, Dorotka wskoczyła do Gangesu i pływała sobie dzielnie :). Potem mieliśmy kilka kawałków fajnej zabawy z szybką, spienioną wodą i wielkimi falami zalewającymi nasz ponton, potem znów było nudno i wolno, więc pływaliśmy w Gangesie już wszyscy :) i jedliśmy ciastka :). Aż dopłyneliśmy do około 5 metrowej skałki z której można było skakać wprost do Gangesu :) jak się zapewne wszyscy znów domyślacie, byłam pierwszą która tam dotarła i pierwszą która skoczyła z naszego spływu. Potem Marcn mi to opisał jak to wyglądało z boku - No i stoją tam sobie ludzie na tej skalce co sie zastanawiają skoczyć, nie skoczyć? I tam wparowuje nagle taka Dorotka i bez zastanowienia hop! I już na dole w Gangesie! Cały spływ zajął nam z 3 godziny, zdjęcia robił Ido, który jako jedyny wziął ze sobą kamerę, ma dosłać na maila. Potem poszliśmy na pyszny obiadek do restauracji, gdzie jadłam wspaniałą lasagne ze szpinakiem! :) Potem poszliśmy na maly shopping i oglądanie skromnej, akurat tego dnia, ceremonii nad Gangesem. I do hotelu na kolację i spanie. Następnego dnia mieliśmy iść na yogę o 8 rano,że wstałam po 10, więc jedyne co mi pozostało to zjedzenie śniadania (pysznych naleśników!), spakowanie się i zobaczenie dwóch Świątyń (w których tak naprawdę prawie nic nie było...), kupienie paru prezentów, pożegnanie z Fieke, Martinem i Ido, i wyruszenie na poszukiwanie rikszy mogącej dowieżć nas na dworzec, co zajęło prawie godzinę. Ale się udało! Potem od razu znaleźliśmu autobus do Haridwaru, a tam po zakupie jedzenia, znaleźliśmy od razu autobus do Chandigarh :) Jednym słowem cudownie :) Wyjchaliśmy po 18, w Chandigarh byliśmy koło 2 w nocy, ale i tak było cudownie :)))